czwartek, 10 czerwca 2010

nie czekam [] makezc ein

23.30. Ukrop. Od pół godziny zastanawiam się, na co mam teraz największą ochotę. Ten "problem" nie raz spędza mi sen z oczu - bo w końcu, po co się żyje, jeśli nie po to, by każdego dnia doznać jakiejś przyjemności?
Chciałabym Ci podziękować. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale już na dobre uspokoiłeś mnie tym naszym nocnym gadaniem. Nie gardzę Tobą. Skurwieli się kocha, a nie nimi gardzi. I Ty nie gardzisz mną, choć Twoim zdaniem przechytrzyłeś mnie - nic głupszego nie mogłeś wymyślić.
Niektórzy ludzie czują i okazują to, co czują. Myślę, że takich ludzi jest większość, choć może większość z tej większości robi to w sposób prymitywny. Czy można czuć i nie potrafić tego okazać? Ze strachu lub poczucia dumy i wyższości? Można. I Ty jesteś właśnie tak ekstremalnie rozsądny po dziś dzień. Znam to, kiedyś też byłam taka. Za czasów mojej świetności, poczucia władzy i wyższości nad innymi. Recepta jest prosta: nie okazuj uczuć, bo przegrasz. Przegrasz i zginiesz. Prędzej czy później, a najczęściej stopniowo. Słabość czyni nas pająkami na chudych nogach.
Wiem, że teraz oboje myślimy mniej, oboje myślimy inaczej. I nie ma już właściwie nic we mnie z żalu, oprócz tego może, że obserwując godzinami wrocławskie tłumy, nie widzę pośród nich żadnego atrakcyjnego przedstawiciela Twej przeklętej płci. Czasem zdaje się, że znajduje się jakiś. Na siłę. Ale ilość defektów, które posiada, nie pozwala mi dłużej zatrzymać na nim wzroku. Bo każdy defekt jest odpychający. Oprócz jednego - Ciebie.
Nie trzeba było się tłumaczyć, kochany. I choć wiedziałam zawsze, że to, co nas do siebie ciągnie, to coś szczególnego, Ty wątpisz w siebie. I owszem, masz ku temu powody. Nikt nie lubi całować kory.
I myślę, że Ty dobrze wiesz, że jesteśmy dla siebie władcami - Ty dla mnie, ja dla Ciebie. I to by nas zgubiło prędzej czy później. A tak gubi nas - bądź ocala - stopniowo i łagodnie.

Z życia można wyciągnąć maksimum. W myśl tej idei...
boję się, że moja radość życia w ostatnich dniach jest spowodowana oczekiwaniem. I choć świadomie temu zaprzeczam, to jednak intuicja podpowiada co innego.
Dziś jakiś koleś na rynku podszedł i zapytał mnie, czy gdybym miała zaraz umrzeć, poszłabym do Piekła, czy do Nieba. Nie pomyślałam w tamtej chwili, że może to szaleniec i za pazuchą ma nuż. Właściwie nie zastanawiałam się wcale - milcząc twierdziłam : jestem pewna, że do Nieba.
Muszę nad sobą popracować, by wzbudzić gdzieś tam w środku ten reinen Schmutz, aby móc z dumą odpowiedzieć głośno: do Piekła.

1 komentarz:

  1. A ja lubię przegrywać, tracę rozsądek
    i jestem niemal pewny, że pójdę do Piekła :D

    I chociaż wydaje mi się beznadziejne kochać skurwieli, to ja przecież też mam słabość do niewłaściwych dziewczyn ;)

    OdpowiedzUsuń