sobota, 31 lipca 2010

Dż. T.

Cholernie uwielbiam wychodzić na imprezę raz w tygodniu - móc się raz ubrać, wymalować i wypachnić. Jednym słowem tego jednego dnia być jak chodzący ideał, a przynajmniej jak perfekcyjnie wyidealizowana ja. Oczywiście wyłącznie w moim mniemaniu. Jednak z doświaczenia wiem, że to moje osobiste mniemanie jest jak wulkan siły, która przyciąga do mnie tych, co trzeba.
Pozytywne jest też to, że mogę wtedy ubrać dokładnie to, co tego dnia idealnie pasuje do mojego nastroju ( niczym w programie na TVN Style), pomalować się tak, jak mam ochotę i przed wyjściem ubrać odpowiednią do sytuacji i dnia ( w miesiącu?) maskę, wspomagając się delikatnie odpowiednią muzyką. To wszystko jest tak strasznie dziecinne, że uwielbiam to. I choć myślę, że coś takiego dotyczy niewielu osób, choć nie tylko mnie, to mam się z tą dziecinnością, czy też infantylnością niezmiernie dobrze. Bo cóż może być piękniejszego od przedłużania sobie tego wieku niewinności tak długo, jak się tylko da? Chyba niewiele. Lecz mam świadomość tego, że oglądanie Vivy i podniecanie się przy tym Dżastinem T. i jego "Sexyback", a używanie żelu do mycia twarzy firmy "Under 20", podczas gdy się jest już "Over" jest nieco czym innym. Te dwie przypadłości niepasujące do mego skądinąd poważnego już wieku tworzą ramiona kąta, na którego czubku napisać by można "infantylność Agaty". Ale po co się komu wgłębiać w takie głupoty, podczas gdy za niedługo idzie się na imprezę?
Jeszcze jedna ważna rzecz. Obawiam się, że obejrzenie pełnych 4 serii "Skinsów" ( choć i tak trwało to w moim przypadku miesiąc, a nie jak u niektórych tydzień bądź dwa) może mieć wpływ na mój cofający się w rozwoju światopogląd. To niepokojące? A może właśnie ten serial mógłby pomóc mi nadrobić moje rozwojowe zaległości, choć mnie w tym rozwoju pozornie cofa? Tak. Serial był świetny. Dowcipny i prawdziwy, choć chwilami przekoloryzowany, to jednak nierażący, w przeciwieństwie do amerykańskich szmir. Serio bardzo młodzi aktorzy zagrali prawdziwie i naturalnie, bez udawania czegokolwiek. I ta muzyka. Mogłabym pożreć ją w całości. Jednak Anglicy mają to coś. Prawda i subtelność w jednym - ciężko jest połączyć te dwie rzeczy, oni to potrafią. I to w tak wielu życiowych sferach.
I jeść. Znów jestem głodna. Myślę, że ten głód jest chorobliwy.
I jeszcze o "Skinsach". Effy. Cholernie świetna Effy, którą mogłabym oglądać jeszcze przez następny rok. Piękna, tajemnicza, z tych drwiącym, a zarazem słodkim uśmieszkiem. Pieprząca się z kim popadnie i byle gdzie. Szalona.

Zjem i idę. Nie mam dziś ochoty. Miałabym ochotę na spotkanie ze znajomymi gdzieś w plenerze. Nie, właściwie też nie. Muszę poprawić sobie humor, bo inaczej wieczór będzie zrąbany. Może Dżastin?

piątek, 9 lipca 2010

bezowocnie.

Czuję się mała i bezwartościowa. Jestem niczym i nikim.
I dzisiaj nie wystarczyłoby na Ciebie spojrzeć. Zbyt mi źle, zbyt niepewnie się czuję. Nie wiem, skąd ta niepewność. A ja tak kocham patrzeć. Mogłabym tylko patrzeć. Cały czas. I nawet Ty nie musisz tego widzieć


.