Pokonanie stresu jest moim ostatnim największym osiągnięciem. Mój stres nie istnieje, a to, że przed egzaminem trzeba się "sprężyć" sprawia mi niebywałą radość. Pewnie dlatego, że jest to dla mnie cholerne wyzwanie, podołać czemuś, czemu mało kto by podołał. Jak ostatnio - zaczęłam uczyć się o 20.00 na egzamin, który miałam o 9 rano. Zdałam. To dopiero jest satysfakcja, pokonać siebie samą i udowodnić sobie, jaka jesteś dobra. Bo osoby kujące na ten sam egzamin tydzień wychodzą z niego zazwyczaj zawiedzeni, że 'czegoś nie wiedzieli'. Ja wychodzę z przyjemnym dreszczykiem - może się uda, może nie... A potem przesypiam wyniki, bo mój organizm nadrabia niedobory snu.
Jeśli życie jest nudne, trzeba sobie je urozmaicić. I ja właśnie to robię. Bo co jest fajniejsze od ryzyka, od balansowania na krawędzi? Czasem się spadnie, ale ból upadku nigdy nie jest tak wielki, jak ból upadku po połknięciu, którego się wcześniej w ogóle nie spodziewało.
Przede mną 12 godzin pracy. Brak czasu na sen. Cholera - ja to lubię!
wtorek, 22 czerwca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
A ja nie mogę zabrać się za pracę na prosem B... :/ Jest taka masakra, że koniec świata... Pół dnia przespałem i do tej pory jeszcze nic nie zrobiłem, bo... No właśnie... bo co? Sam nie wiem czemu tak mi się nie chce, ale jeszcze nie mogę się zebrać :/
OdpowiedzUsuńCiekaw jestem jak poszedł Ci ten egzamin... Zresztą na gg czekam na odpowiedź ;)
ale chyba już napisałeś!;)
OdpowiedzUsuń